Kreatywna bankowość

Tekst napisany 28 października 2008 roku
(poniżej z niewielkimi zmianami)

Dzisiejszy kryzys na rynku finansowych jest niezwykle ważnym wyzwaniem zarówno dla rządów, jak i dla naukowego świata ekonomii i prawa, stawia bowiem pytania o granice wolności gospodarczej. Media zwietrzyły news'a i będą teraz maglować kogo się da, czy aby wolny rynek jest dobry. Moim zdaniem problem nie w tym, czy jest dobry — bo oczywiście jest — ale jakie granice należy stawiać kreatywnej bankowości.

Jak wszyscy pamiętamy, afera Enronu doprowadziła do pojawienia się pojęcia "kreatywnej księgowości". To oczywiście eufemizm ładnie nazywający księgowość nieuczciwą, by nie powiedzieć — przestępczą. Teraz mamy kreatywną bankowość, która na razie nazywa się "rynkiem bankowych produktów pochodnych". Co to za rynek, wyjaśnia następująca historyjka.
Spotyka się dwóch przyjaciół, jeden jest z pieskiem, sympatycznym, ale raczej — jak to się mówi — wielorasowym. Ten drugi pyta:

— O, widzę, że masz nowego pieska, dostałeś?
— Nie. Kupiłem.
— Kupiłeś? Ciekawe, ile dałeś?
— Sto tysięcy.
— Sto tysięcy?!!! Za tego pieska wyłożyłeś na stół sto tysięcy złotych gotówką?
— No nie. Dałem dwa kotki po pięćdziesiąt.

W ten to sposób obecny właściciel pieska i obecny właściciel dwóch kotków, którzy przed transakcją nie mieli grosza przy duszy, mają w swoich aktywach po sto tysięcy Euro. Oczywiście nie w gotówce, ale przecież ludzie interesu wszystkie swoje walory trzymają w aktywach. Te aktywa udostępniają na rynku finansowym. Jednemu za pieska oferują pięć chomików po 25 tysięcy -- w ten sposób nie tylko zbiera on 25 proc. marży w dwa dni, ale też zwiększa płynność swoich aktywów -- a drugi przyjmuje 6 myszek po 40 tys., co daje mu w tydzień zwrot z inwestycji na poziomie 140 proc. Obaj przekonali w ten sposób rynek, że pieski, kotki, myszki i chomiki, to bardzo szybko rentujące inwestycje. Na rynku szybko więc pojawiają się kanarki i kokoszki i inna kosztowna menażeria. Jednakże przechowywania aktywów żywych jest dość kłopotliwe, bo tę całą hołotę trzeba karmić i poić. Ktoś wpada więc na pomysł, że praktyczniejszym walorem będą zdechłe kurczaki. Nie tylko nie trzeba przy nich chodzić, ale inwestorzy uzyskają istotne zmniejszenie ryzyka, bo zdechłe kurczaki nie mogą być już bardziej zdechłe, niż są.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby inwestorzy w pieski i zdechłe kurczaki handlowali tylko pomiędzy sobą. Niestety świat już nabrał wiary w stale rosnącą wartość tych instrumentów pochodnych, jest więc gotów przyjmować je jako zapłatę za mleko, mięso, samochody i komputery, a banki przyjmują je jako gwarancje kredytowe. Interes kręci się znakomicie, aż tu jednego dnia niektóre banki i firmy dochodzą do wniosku, że może warto część aktywów żywych i zdechłych wymienić na coś bardziej tradycyjnego, np. na złoto, nieruchomości lub po prostu gotówkę. Ci pierwsi robią to bez trudu, następni muszą nieco opuścić ceny, a trzeci mają już problem ze sprzedażą. Ta wiadomość rozchodzi się lotem błyskawicy, co powoduje, że następnego dnia, wszyscy chcą sprzedać, a nikt nie chce kupić.

No i mamy początek kryzysu. Okazuje się bowiem, że niektóre banki wymieniły dużo swojej gotówki, nieruchomości i złota na kotki i zdechłe kury. Wczoraj były bardzo bogate, ale dziś "król jest nagi". Teraz banki od których te pierwsze pożyczyły prawdziwy pieniądz pod zastaw piesków, mówią, weźcie te pieski i dawajcie gotówkę. A tu gotówki nie ma, więc bank upada, a wraz z nim tysiąc firm liczących na kredyt z tego banku. Na końcu tej kolejki stoi przysłowiowy Wojtuś, któremu właśnie odmówiono kredytu na inwestycje. Więc Wojtuś ma kłopot. Na pocieszenie może sobie powiedzieć, że nie zdążył zainwestować w pieski i kotki. Niestety zainwestowali jego klienci, więc firma Wojtusia upada też.

Jednakże Wojtuś jest wyborcą, a wybory się zbliżają, więc politycy zabierają się za ratowanie Wojtusia. W tym celu są gotowi odkupić z rynku pieski i kotki za prawdziwy pieniądz. Oczywiście politycy, jako tacy, pieniędzy nie mają, ale przecież mogą je pożyczyć — od banków oczywiście, a najlepiej od banku centralnego. A jakie dadzą gwarancje, że zwrócą? No dadzą i to podwójne. Po pierwsze staną się właścicielami piesków i kotków, które ponownie nabiorą wartości, bo skoro ktoś je kupił za duże pieniądze, to one te duże pieniądze muszą być warte. A po drugie dadzą gwarancje polityczne, tj. wystawią weksle, inaczej obligacje skarbu państwa, które tak długo będą przyjmowane przez rynek (i niestety ani dnia dłużej) — jak długo będą przyjmowane przez rynek. Aż tu pewnego dnia niektórzy właściciele weksli będą je chcieli wymienić na gotówkę. No to następnego dnia będzie więcej amatorów takiej transakcji. I już wiemy, co będzie dalej.

Żeby się przekonać, że sprawa jest jeszcze bardziej zarazem nieoczekiwana i złożona, warto zobaczyć dwa ciekawe filmy -- choć śmieszne, to wcale niegłupie.

http://pl.youtube.com/watch?v=t0OsfaVAKAQ
http://video.google.pl/videoplay?docid=-1887591866262119830