Można inaczej Andrzej Jacek Blikle

                                                                                                                                 

 

 

 

Narodziny gwiazdy

Rozmiar tekstu

Sto lat temu - O domu towarowym Bracia Jabłkowscy

Mój wstęp do książki napisany na prośbę Jana Jabłkowskiego

Od kiedy pamiętam w moim rodzinnym domu słowo „Firma” pisało się z dużej litery. Firma nas żywiła i ubierała, pozwalała zajmować 60 m2 kwaterunkowego mieszkania, ale przede wszystkim była rodzinnym dziedzictwem wartości, dumy i etosu pracy. Dla ojca była też miejscem realizowania życiowych pasji, choć z historycznych powodów były one ograniczone do nieustającej walki o przetrwanie. Walki przerywanej aresztowaniami za przestępstwa gospodarcze, na przykład wtedy, gdy w sklepie na rogu kupił 15 jajek, by użyć je do produkcji. Bo te jajka Władza Ludowa przeznaczyła „dla ludności”, a nie dla spekulanta, który tworzy „wartość dodaną” odzierającą „lud pracujący miast i wsi” (i w jakiejś mierze również i tzw. „inteligencję pracującą”) z tego co Władza dla nich przeznaczyła.

Jednak nie wszyscy na prywatny zakład rzemieślniczy mówili „firma”. W powszechnym użyciu był też „prywaciarz” i „badylarz”. Tym drugim epitetem obdarzano prywatnych ogrodników, tego pierwszego reprezentował w prasie codziennej „reakcjonista” August Bęc-Walski, bohater dowcipów ukazujących się w „Przekroju” tamtych lat. Pamiętam też werset z książki do historii dla klasy maturalnej: "Józef Piłsudski prowadził politykę będącą listkiem figowym zakulisowych machinacji wiodących do nacjonalistycznej hecy w oparciu o bandycką soldateskę".

W owych czasach Katowice były Stalingradem, Chmielna nazywała się Rutkowskiego, a restauracja w Bristolu działała pod szyldem „Gospoda ludowa”. Ale Warszawiacy zawsze mówili Katowice, Chmielna i Bristol. U nas w rodzinie nigdy też nie szło się do PeDeTu (Państwowy Dom Towarowy), ale do Jabłkowskich. Zresztą z dzieciństwa pamiętam jeszcze to miejsce będące w rękach rodziny. Komuniści nie od razu po wojnie przystąpili do nacjonalizacji — gruzów nie warto było upaństwawiać. Najpierw pozwolono właścicielom firm odbudować się po zniszczeniach, a dopiero później sięgnięto po ich majątki. Tak było z Jabłkowskimi, tak też było z Janem Wedlem, spadkobiercą i ówczesnym właścicielem firmy założonej przez Emila Wedla. Ten zresztą wrócił do fabryki materialnie nie naruszonej, gdyż do dziś znajduje się ona na Pradze, gdzie nie toczyło się powstanie. Fabryka została jedynie ogołocona ze wszystkich surowców. Jan Wedel — wiem to od mojego ojca, który był jego przyjacielem — zaczął więc od zaopatrzenia magazynów. Ponieważ nie miał pieniędzy, wszystko brał na kredyt u swoich przedwojennych dostawców w Anglii, Francji i Belgii, a oni przysyłali mu wagony ziarna kakaowego, cukru i innych surowców. Nie wymagali żadnych gwarancji. Słowo pana Wedla było gwarancją lepszą od bankowych. A później zabrano mu fabrykę i przemianowano na „22 lipca”. Na wyrobach eksportowych dodawano „dawniej E. Wedel”. Jabłkowskich też nazwano Państwowym Domem Towarowym”. Ale Warszawiacy nie zapomnieli — Wedel był zawsze Wedlem, a Jabłkowscy — Jabłkowskimi.

Dom Towarowy Bracia Jabłkowscy to wielopokoleniowa firma rodzinna. Wśród polskich firm rodzinnych jedna z półtora miliona, ale wśród firm stuletnich, to już jedna z bardzo niewielu. I to nie tylko w Polsce, ale i w Europie.

Dziś firmy rodzinne na całym świecie przeżywają swój renesans. Dzieje się tak, bo świat dostrzegł, że stanowią podstawę gospodarki. A stanowią ją nie tylko dlatego, że generują dużą część dochodu narodowego i jeszcze większą miejsc pracy, ale przede wszystkim dlatego, że są oparte na wartościach — rzetelność wobec klienta, pracownika, kontrahenta, państwa i społeczeństwa.

Ostatni światowy kryzys finansowy był kryzysem wartości etycznych, kryzysem wywołanym przez niepohamowaną chciwość i brak zasad moralnych. U jego podstaw legło też przekonanie, że można się bezkarnie i bez miary zadłużać. Tak właśnie myślą niektóre zarządy bezosobowych spółek i rządy większości państw. Dzieje się tak, bo kadencja jednych i drugich trwają po kilka lat. W firmie rodzinnej kadencja zarządu trwa okres życia jednego pokolenia, a więc 20 – 30 lat, a głównym celem zarządu nie jest maksymalizacja zysku w krótkim okresie czasu, ale stabilne trwanie firmy na rynku. Bo firma rodzinna dziś daje pracę nam, a jutro ma ją dać naszym dzieciom.

Właśnie dlatego firmy rodzinne stanowią skuteczną odpowiedź na ogólnoświatowy problem emerytur wywołany zmianami demograficznymi. Gdy Otto von Bismarck wprowadzał w XIX wieku emerytury dla pruskich urzędników państwowych, wiek emerytalny przewyższał średnią długość życia, a składka emerytalna wynosiła kilka procent. Dziś jest inaczej, i to nie tylko w Polsce, ale we wszystkich rozwiniętych krajach świata — cudzych dzieci nie starcza, by na nas pracowały. Ale naszych będzie tyle, ile sami zdecydujemy. A gdy na dodatek przekazujemy im firmę rodzinną, to nasza emerytura zyskuje trwały fundament.

Z historii gospodarczej naszego kraju wiele kart zostało wydartych przez opresje kolejnych zaborców. Wiele firm zniszczonych i zapomnianych. Każda więc odzyskana firma rodzinna to perła naszego dziedzictwa narodowego. Taką jest właśnie Dom Towarowy Bracia Jabłkowscy. Żyjcie długo i szczęśliwie.

Pisane w Warszawie 19 października 2014 roku