Można inaczej Andrzej Jacek Blikle

                                                                                                                                 

 

 

 

Narodziny gwiazdy

Rozmiar tekstu

Marek - wspomnienie o przyjacielu

Słowo wygłoszone w czasie uroczystości pogrzebowych w dniu 18 sierpnia 2020 roku.

Prywatna teoria tworzona przez każdego z nas na prywatny użytek dzieli ludzi na uczciwych i nieuczciwych, porządnych i łajdaków, i twierdzi, że kogoś kto ceni powszechnie uznane wartości moralne, można poznać po jego czynach. To błąd. Człowiek nie jest, lecz bywa porządny: bywa dobrym lub złym ojcem, czasami kłamie, a czasami mówi prawdę, wierzący i praktykujący od czasu do czasu grzeszą. Świat społeczny składa się wyłącznie z takich właśnie ludzi, którzy bywają „porządni” i „nieporządni”.

Ta jedna z najważniejszych myśli, jaką zostałem kiedykolwiek obdarowany, pochodzi od Marka, i od niej właśnie zaczyna się jego książka Wartości, godność i władza — dlaczego porządni ludzie czasem kradną, a złodzieje ujmują się honorem.

Kilku miałem nauczycieli, którzy wpłynęli na moje życie. Etosu pracy uczyli mnie rodzice, matematyki — mój mistrz prof. Andrzej Mostowski, a zarządzania godnościowego — prof. Marek Kosewski. To dzięki jego książce zacząłem rozumieć jak działają mechanizmy godnościowe, a także czym jest anomia pracownicza i jak sobie z nią radzić.

Marka poznałem w pierwszej połowie dekady lat 2000. na konferencji organizowanej przez Akademię Leona Koźmińskiego. Później prowadziliśmy wiele rozmów, głównie w jego gabinecie w Wyższej Szkole Finansów i Zarządzania w Warszawie, gdzie piastował funkcję prorektora. Marek zapraszał mnie do swojej uczelni na gościnne wykłady, a raz organizowaliśmy tam wspólnie konferencję. Prowadziliśmy też przez czas pewien seminarium dla jego doktorantów, z którego zapamiętałem ważną dla mnie wiadomość, że Abraham Maslow, twórca pojęcie zwanego Piramidą Maslowa, częściowo wycofał się ze swojej teorii.

Mieliśmy też w planie napisanie wspólnej książki o motywacji godnościowej. On z pozycji badacza, ja z perspektywy gospodarczego praktyka.

Pamiętam naszą ostatnią rozmowę w gabinecie Marka, na której był też Zbyszek Bujak. Snuliśmy wtedy projekt zorganizowania szkoły biznesu dla ludzi z Kijowskiego Majdanu, którzy po zakończeniu ich rewolucji pozostali bez pracy, a często też i bez domu. Zbyszek powiedział, że ukraińscy studenci zawsze pytają, jaką dostaną „bumagę” na koniec studiów. My jednak nie chcieliśmy studentów, którzy podejmowaliby studia dla „bumagi”. Wolelibyśmy, aby przychodzili do nas po wiedzę. Bo wiedza jest jak lina — jej nie da się pchać, można ją tylko ciągnąc. I wtedy narodził się pomysł, który nazwaliśmy „Biezbumażnyj Univiersitiet”. Miała to być uczelnia, gdzie studenci od pierwszego roku prowadziliby mikrofirmy wspierane administracyjnie przez uczelniany inkubatora, a merytorycznie — przez wykładowców. Studia trwałyby trzy lata, a kto chciałby na koniec bumagę, zamawiałby audyt swojej firmy.

Niestety, ani wspólna książka, ani Biezbumażnyj Univiersitiet nie powstały. Na drodze tych planów stanęły wydarzania z 26 października 2013 roku. Marek tak o nich pisał w liście otwartym do dyrektora szpitala, gdzie wprost z uczelni zabrało go pogotowie:

 Mam 72 lata, jestem czynnym profesorem wyższej uczelni. Dnia 26 października 2013 w przerwie pomiędzy wykładami poczułem głuchy ból pod mostkiem, mdłości i poprosiłem o wezwanie ambulansu. Trzej ratownicy w czerwonych kombinezonach zrobili mi na miejscu kardiogram. (…) „Wygląda to na zawał”, powiedział jeden z nich i zarządzili odwiezienie mnie do szpitala. „Czy może Pan przejść sam, czy woli Pan nosze?” zapytali. To było moje pierwsze zdziwienie kompetencjami personelu medycznego SOR. Sądziłem, że to oni wiedzą lepiej, co można i należy robić w takiej sytuacji. Przeszedłem sam do karetki.

I dalej w szpitalu po 3,5 godzinnym oczekiwaniem na pomoc:

(…) pojawił się lekarz. Przywołałem go do siebie i ostrym tonem zapytałem, czy zdaje on sobie sprawę z tego, że mam zawał mięśnia sercowego, że przy zawale ważna jest każda minuta, że od 3,5 godziny mój mięsień sercowy obumiera, a on nic w tej sprawie nie robi. Zapytałem, co z moimi wynikami badania krwi. Lekarz zapewnił mnie, że natychmiast zapozna się z moją sprawą. Po chwili wrócił i powiedział, że przesyła mnie na kardiologię. Była godzina 15.30. Wyniki badania krwi wskazujące na wysoki poziom troponiny od ponad dwóch godzin leżały w dokumentacji i nikt się nimi nie interesował.

A przecież uważałeś Marku, że ludzie tylko „bywają źli”. Widać trafiłeś na niewłaściwy moment — Przyjacielu.

Dziś żegnamy Cię z wielkim bólem, ale i z tą pociechą, że Twoje mądre słowa pozostają z nami. Będziemy nieśli dalej Twoje przesłanie.

Tekst do pobrania