Można inaczej Andrzej Jacek Blikle

                                                                                                                                 

 

 

 

Narodziny gwiazdy

Rozmiar tekstu

Friedrich August von Hayek, Konstytucja wolności, PWN, Warszawa 2006


To na pewno jedna z najważniejszych książek na tematy społeczne i ekonomiczne, jakie przeczytałem w ciągu mojego dorosłego życia. Mimo, że ukazała się po raz pierwszy w roku 1960 w wydawnictwie uniwersytetu w Chicago, dziś nie traci na aktualności. Jest tak bardzo nasycona głęboką wiedzą, że nie sposób jej streścić — gdybym miał zawrzeć w streszczeniu wszystkie jej najważniejsze myśli, pewnie musiałbym zacytować jej tekst w całości. Dokonam więc subiektywnego wyboru myśli, które zafascynowały mnie najbardziej, a i tak ze względu na ograniczoną formułę moich relacji, będę musiał z większości z nich zrezygnować.

Pierwszy poruszony przez autora temat, to oczywiście definicja wolności. Hayek wskazuje trzy różne rozumienia słowa „wolność” i przestrzega przed ich mieszaniem:

  • wolność polityczna polegająca na udziale w wyborze swojego rządu, w procesie legislacyjnym i w kontroli nad administracją,
  • wolność wewnętrzna oznaczająca stopień w jakim człowiek kieruje się w swoich własnych działaniach raczej własną świadomą wolą, swoim rozumem czy trwałym przekonaniem, niż chwilowym impulsem czy okolicznościami,
  • wolność (bez przymiotnika) oznaczająca brak przymusu, a więc możliwość robienia tego, co chcę.

Zdaniem Hayeka, aby wolność przynosiła pożytki społeczne, musi być dostatecznie szeroko rozumiana i kończyć się dopiero tam, gdzie oznaczałaby przymus dla innych. W pierwszej z tych spraw pisze, że celów wolności nie osiągniemy: 

jeśli ograniczymy ją do określonych przypadków, o których wiemy, że jej skutki będą dobre. Wolność przyznawana tylko wtedy, gdy z góry wiadomo, że jej rezultaty będą korzystne, nie jest wolnością. (…) Dlatego nie jest argumentem przeciw indywidualnej wolności fakt, że jest ona często nadużywana.

Konieczność drugiego atrybutu wolności wyjaśnia tak:

Korzyści, jakie czerpię z wolności, są więc głównie efektem korzystania z wolności przez innych, przy czym przede wszystkim z takiego z niej korzystania, jakie dla mnie samego byłoby niedostępne. (…) Ważne jest nie to, jaką wolnością ja osobiście chciałbym się cieszyć, lecz to jaka wolność jest komuś potrzebna, żeby mógł robić rzeczy pożyteczne dla społeczeństwa. Tę wolność możemy zapewnić jakiejś nieznanej osobie, tylko dając ją wszystkim.(…) Oczywiście korzyści jakie czerpiemy z wolności innych, rosną wraz z powiększaniem się liczby tych, którzy cieszą się wolnością.

Jednakże hayekowskie rozumienie wolności jest dalekie od anarchii:

Zasada wolności nie zaprzecza zasadzie organizacji, która jest jednym z najpotężniejszych środków, jakie może wykorzystać ludzki rozum, lecz przeczy wszelkiej organizacji zamkniętej, uprzywilejowanej, monopolistycznej, stosowaniu przymusu w celu uniemożliwienia innym prób ulepszeń.

Bardzo interesujący jest też pogląd Hayeka na społeczną sprawiedliwość wynagrodzenia:

W wolnym społeczeństwie talenty nie „uprawniają” człowieka do jakiejkolwiek określonej pozycji. (…) W wolnym społeczeństwie nie jesteśmy wynagradzani za nasze umiejętności, ale za właściwe ich wykorzystanie. (…) Udane wykorzystanie tego potencjału przedsiębiorczości (a poszukując najlepszych zastosowań dla naszych zdolności, wszyscy jesteśmy przedsiębiorcami) jest w wolnym społeczeństwie najwyżej nagradzane, natomiast skromniejszą gratyfikacją musi zadowolić się każdy, kto pozostawia innym znalezienie użytecznych zastosowań dla swoich zdolności.

Inna myśl, która mnie zafascynowała, to relacja pomiędzy równością i wolnością:

Jednak równość ogólnych zasad prawa i postępowania jest jedynym rodzajem równości sprzyjającej wolności i jedyną równością, którą możemy zapewnić bez zniweczenia wolności. (…) Postulat wolności wymaga, żeby państwo traktowało ludzi na równi, lecz nie dlatego, że zakłada ich rzeczywistą równość, ani też nie dlatego, że zabiega o ich zrównanie. (…) Istotą postulatu równości wobec prawa jest to, że powinni być traktowani jednakowo bez względu na fakt, że są różni. (…) Z faktu, że ludzie są bardzo różni, wynika, że jeśli traktujemy ich tak samo, pojawia się nierówność ich rzeczywistego statusu, a jedynym sposobem zrównania ich statusu byłoby zróżnicowane ich traktowanie. Równość wobec prawa i równość materialna są więc nie tylko różnymi rzeczami, lecz wręcz pozostają w sprzeczności, możemy zatem osiągnąć albo jedną, albo drugą, ale nigdy obie naraz.

Innymi słowy, gdybyśmy chcieli zrównać nierównych, musielibyśmy użyć przymusu, a to oznaczałoby naruszenie wolności.

A co Hayek myśli na temat demokracji parlamentarnej, czyli rządów większości. Tu znów napotykamy na myśli dalekie od banalności. Jego kredo w tym przedmiocie jest takie: w każdej grupie ludzi (na przykład w grupie posłów), liczba osób, które się na danej sprawie znają (na przykład na materii właśnie omawianej ustawy) stanowi mniejszość. Jest to naturalna konsekwencja faktu, że różnych spraw jest zawsze więcej niż ludzi w dowolnej grupie. Zatem w sytuacji rządów większości, decyzje zwykle podejmuje niekompetentna większość wbrew kompetentnej mniejszości.

Nie mamy żadnych podstaw, żeby przypisywać decyzjom większości tę wyższą, ponadindywidualną mądrość, która w pewnym sensie zawiera się w produktach żywiołowego społecznego rozwoju. W rozstrzygnięciach większości nie należy doszukiwać się jakiejś wyższej mądrości. Mie mogą się w każdym razie równać z decyzjami, które po wysłuchaniu wszystkich opinii podjęliby najinteligentniejsi członkowie społeczności; rozwiązania większości będą wynikiem mniej ugruntowanych przemyśleń i na ogół będą kompromisem, który nikogo w pełni nie zadowala.